8 grudnia 2012

Rozdział 4: "Czuję się jak na Historii Magii"



Harry z niepokojem spojrzał na Dracona, który, od kiedy opuścili Malfoy Manor, w ogóle się nie odezwał. Rozumiał go, ale wiedział też, że nie można zamykać się w sobie. Sam przeżył to wielokrotnie. Najpierw z ojcem, o którym wymazano mu pamięć, by dopiero w wakacje mógł cieszyć się jego istnieniem, a to też tylko wtedy, gdy na to pozwalano. Matka, o której prawie nic nie wiedział. Teraz Syriusz. Mimo, że rodzina ślizgona żyła, on ich opuścił, stracił, a mógł odzyskać tylko w jeden sposób.
- Smoku.
- Co gryfiaku?
Starszy Potter uniósł brew, a widząc wzrok syna poszedł na przód, dając tym samym swobodę młodzieży. Wiedział, że blondyn potrzebuje rozmowy z przyjacielem.
- Zawsze możesz zmienić zdanie.
Blondyn spojrzał na „brata” z niezrozumieniem i zaśmiał się wymuszenie.
- Oczywiście. Wejdę do rezydencji i powiem: Hej mamo, tato, żartowałem, zabiję Pottera bez mrugnięcia okiem, pozwolę zrobić sobie znak.. ach, a żonę możecie mi wybrać, w końcu taka tradycja.
Ciemnowłosy nie wytrzymał i zaśmiał się. Wyobraził sobie tą sytuację i musiał przyznać, że wyglądałoby to naprawdę zabawnie.
- Trochę niezręcznie.
Powiedział w końcu. Albinos zatrzymał się i zmierzył przyjaciela wzrokiem.
- Naprawdę sądzisz, że zdradzę?
- Nie. Po prostu, gdybyś wybrał Lorda i rodzinę, nie miałbym ci tego za złe. Doskonale wiem, jak kochasz matkę.
- I ojca…
Dodał blondyn, na co Harry uniósł brew i uśmiechnął się kpiąco.
- No dobra.. Ojca nienawidzę, ale jak się blondas napije to da się z nim wytrzymać.
Dał za wygraną.
- To nie alkohol.. To towarzystwo huncwota dobrze na niego działa…
Podsumował wybraniec, a Smok pokiwał głową. Obaj zaczęli się śmiać i ścigając się, dogonili Jamesa.
- Tato.. Gdzie idziemy?


- On nam nie powie! Zgred jeden. Myśli, że jest zabawny jak trzyma nas w niepewności.
Od pół godziny Harry próbował dowiedzieć się gdzie zmierzają, ale James zaparł się i nie miał zamiaru zdradzić tej tajemnicy. Irytowało to dwóch młodzieńców, którzy raz po raz robili obrażone miny.
- Ja zgred?
Starszy Potter spojrzał na syna i jego przyjaciela mrużąc niebezpiecznie oczy.
- Nie udawaj Lucka tylko mów gdzie idziemy.
- Wracamy do domu.
Harry prychnął cicho. Taką odpowiedź słyszał już dzisiaj chyba ze sto razy, ale nie potrafił rozgryźć o co chodzi. Już tyle miejsc nazywał domem… Doszli na niewielką polanę, dość malowniczą. Mniej więcej na środku znajdowały się cztery drzewa równomiernie od siebie oddalone, tworzące niewielki kwadrat.
- Dobra. Słuchajcie.
Odezwał się James powiększając jakieś kamienie w trzy duże głazy, na których można było osiąść. Chłopcy skorzystali z zaproszenia i usadowili się na kamiennych „krzesłach” .
- No w końcu..
Mruknęli obaj wpatrując się w huncwota.
- Bo się rozmyślę…
Młodzież wiedziała, że Rogacz i tak im wszystko powie, ale woleli siedzieć cicho. Mężczyzna wziął głęboki oddech i również usiadł.
- Zapewne słyszeliście o Ville, Wiecznym Mieście... - Zatrzymał się, czekając na ich potwierdzenie. dopiero gdy chłopcy kiwnęli głowami, kontynuował- Czarodzieje zapragnęli uciec od spojrzeń mugoli, mieć własne miejsce, dlatego na jednej z wysp utworzyli całkowicie magiczne miasto. Na wzór Mugoli, władzę tam przejęli monarchowie, na czele stał król lub królowa. Czarodziei przybywało i w końcu w mieście zaczynało brakować miejsca. Zaczęli więc emigrować, wracając do miejsc narodzin swoich przodków, lub osiedlając się na terenach wcześniej nie znających czarodziejskiej mocy…
- .. Czuje się jak na Historii Magii..
Mruknął cicho Harry.
- .. ja tu nie słyszę o wojnach z goblinami..
- .. no racja...
Chłopcy spojrzeli na opiekuna i powiedzieli ciche przeprosiny wyczekując kontynuacji.
- .. Tak jak mówiłem, czarodzieje zaczęli wyjeżdżać z Wiecznego Miasta i powoli o nim zapominać, a po ataku pierwszego zła, a potem paleniu „wiedźm” na stosach, na miasto zostały nałożone bariery ochronne. Niewiele osób wierzy, że Ville istnieje, choć w wielu książkach i podręcznikach do historii się pojawia. Nie każdy tez może się tam dostać. Bariery nie przepuszczą nikogo, kto chce przejąć władzę nad światem z czysto egoistycznych pobudek...
- Voldemort..
Mruknęli zgodnie chłopcy, jednak szybko zrobili skruszone minki i pozwolili mówić dalej.
- Nie przepuszczą też tego, kto zdradził, choć wcześniej mógł tam przebywać, przez to połowa śmierciożerców straciła szansę na bycie wojownikami i zapomnieli automatycznie o istnieniu miasta. Osobiście znam kilkadziesiąt osób, które przemieszczają się między Wiecznym Miastem, a Anglią, sam jestem jednym z nich. Jest wiele setek czarodziei, którzy od pokoleń nie opuszczali tamtych regionów, lub od jakiegoś czasu mieszkają tam z dala od tutejszego społeczeństwa i niebezpieczeństwa, jakie zsyła Gadzina, choć królowa ma zamiar znieść bariery i wkroczyć do akcji. Mów Harry, bo widzę, że Cię korci.
- Po co nam to mówisz? Znamy tą historię.. może trochę mniej rozwiniętą, ale..
Słychać było powątpienie w głosie chłopaka, a mina Dracona mówiła, że on też jest tego ciekawy.
- Mówię to dlatego, że twoja matka chrzestna synu, a moja kuzynka, jest tam królową, a ja jestem wojownikiem, hrabią, przez co ty automatycznie jesteś arystokratą, należysz do rodziny królewskiej, a twój kolega, przy twojej zgodzie, może się tam swobodnie dostać...
- C-co?
Nic więcej czarnowłosy nie zdołał z siebie wydusić i oniemiały wpatrywał się w ojca. Dopiero śmiech blondyna przywrócił go do rzeczywistości.
- Ja wiedziałem kochanie, że masz ciekawą przeszłość, ale że jesteś też księciem to mogłeś powiedzieć, mielibyśmy większą władzę w szkole.
Jeśli na początku Draco był rozbawiony, to z każdym kolejnym słowem słychać było coraz większe oburzenie, które wyśmienicie udawał.
- Co ci miałem powiedzieć skarbie? Że niedługo dowiem się, że jestem pieprzonym szlachcicem i pewnie znowu każdy będzie coś ode mnie chciał?! Czy ja nie mogę mieć normalnego życia?!
Wybraniec wstał i zaciskając pięści ruszył w stronę lasu próbując przy tym wyrównać oddech. Czy oni wszyscy nie mogli się od niego odczepić? Dlaczego musiał być wybawcą, złotym chłopcem i do tego jeszcze członkiem miasta o którym słyszał tylko w bajkach, jeśli nie całego magicznego świata, lub chociaż magicznej Anglii. Usiadł na ziemi opierając się o pień jakiegoś drzewa i wpatrywał się w czyste niebo. Jak na złość nie było żadnej chmury, którą można by manipulować, zmieniać kształty, wywołać deszcz. Wyjął różdżkę i od niechcenia kreślił nią jakieś kształty w powietrzu wywołując wspaniałe obrazy, których sam nie był świadomy. 



Draco co jakiś czas zerkał w stronę przyjaciela. Najchętniej usiadłby teraz obok niego i zaczął się z nim kłócić, wyzywać albo żartować, w ostateczności normalnie pogadać. Zaczynał się nudzić, co delikatnie go zdziwiło, bo doskonale wiedział, że z Potterami to niemożliwe. Mruknął kilka przekleństw pod nosem i już wstawał, żeby wygarnąć kumplowi jego nieodpowiedzialne zachowanie (mimo, iż go rozumiał), ale James nie pozwolił mu na to.
- Ja pójdę..
Huncwot wstał i ruszył w stronę syna, a Smok jęknął przeciągle zsuwając się na ziemię i opierając głowę o głaz. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że myśli o Jamesie jak o własnym ojcu. To on go pocieszał, pomagał mu, mimo, że zjawiał się tylko wtedy, gdy Harry nie był w szkole. Zazdrościł „bratu” tak dobrych relacji z ojcem. Może i złoty chłopiec nie miał z rodzicem kontaktu w czasie nauki i w ogóle go wtedy nie pamiętał, to gdy tylko rozpoczynały się wakacje, obaj byli wzorem rodziny. On i Lucjusz byli ich przeciwieństwem. Udawali, że są rodziną, a tak naprawdę byli wobec siebie obcy. No, chyba, że się napili. A Harry i James? Byli nie tylko ojcem i synem ale również przyjaciółmi.
Nagle coś go oślepiło. Odruchowo zmrużył oczy i sięgnął po różdżkę by stanąć w pozycji bojowej przed zakapturzonym mężczyzną.
- James! Naucz syna dobrych manier!
Usłyszał i zgrzytnął zębami mocniej zaciskając palce na różdżce. Po chwili poczuł dłoń na swoim ramieniu i powoli odwrócił się w stronę przeszkadzającego mężczyzny.
- Czujność przede wszystkim.
Powiedział Rogacz z huncwockim uśmiechem, tuż po chwili obok niego stanął Harry z ciekawością wymalowaną na twarzy.
- Poznaj mojego syna, Harry’ego Jamesa Pottera. A to mój przyszywany syn, Dracon Lucjusz Malfoy.
Postać zrzuciła kaptur, a im oczom ukazał się starszy mężczyzna o krótko ściętych, orzechowych włosach. Na jego twarzy widniało kilka ledwie widocznych blizn, a usta wyginały się w przyjaznym uśmiechu. Dopiero teraz Smok schował różdżkę nadal jednak obserwując przybysza.
- Chłopcy, poznajcie Pogromcę żywiołu, Eliota Steena.
- Miło mi.
Powiedział Harry wyciągają dłoń w stronę, można powiedzieć, starca. Ten przyjął to z kolejną dawką uśmiechu i uścisnął dłoń.
- Gotowi na podróż do Wiecznego Miasta?
Harry kiwnął niechętnie głową.
- Złapcie świstokilk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz